poniedziałek, 14 marca 2011

Ambasada

scenariusz i reż.: Ryszard Żuchowski
zdjęcia: Ryszard Żuchowski
fabuła, prod. Polska 1984
czarno-biały, 8 mm
bez dźwięku
krótkometrażowy


Film ma fabułę sensacyjną. Ambasadora Stanów Zjednoczonych porywają nieznani sprawcy, najpewniej terroryści. Elitarny oddział antyterrorystyczny przygotowuje się aby odbić ambasadora z rąk przestępców.


Najbardziej utkwiły mi w pamięci, z tamtych czasów, projekcje filmu mojego kolegi Jarka Klejnockiego (dziś poeta, literat, nauczyciel) "Zejście smoka". W atmosferze sensacyjnej informacji "kolega nakręcił film" oglądaliśmy wielokrotnie ten, nakręcony w kolorze (!) krótki film kung fu, inspirowany filmem z Brucem Lee "Wejście Smoka". Wystąpili w nim koledzy z harcerstwa, ćwiczący sztuki walki. Jarek, który nie tylko okazał się świetnym filmowcem, ale także zdolnym organizatorem, zrealizował parominutowy obraz, który na długo został w pamięci mojej i kolegów.
Zainspirowany myśłą samodzielnego kręcenia filmów i nie bycia tylko konsumentem kinowych produkcji, zapragnąłem rzucić się w otchłań reżyserskiej i producenckiej pracy. Samemu też postanowiłem stanąć za kamerą. Namówiłem kolegów z harcerstwa oraz podwórka i zaczęliśmy kręcić sceny do tego wiekopomnego dzieła, kręconego z hollywodzkim rozmachem.
Była to, z pewnością, gorączka kina!
Efektem tej gorączki było napisanie scenariusza krótkiego filmu.
Z szafy wyjąłem kamerę 8 super (skąd ona tam się wzięła?)
i rozpocząłem produkcję filmu z iście hollywoodzkim rozmachem.

Udało mi się nakręcić kilka scen. Jedną z pierwszych była scena napadu na amerykańską ambasadę i porwania amerykańskiego ambasadora. Budynek parafialny udawał ambasadę (jako najnowocześniejszy budynek w okolicy). Najlepszy samochód (Volkswagen passat) miał mój kolega, który zagrał także w filmie, tyle że dziś już nie pamiętam kogo. Ale pamiętam że w scenie miał neseser, więc może grał ambasadora? Udało nam się zrobić scenę z piskiem opon, udawaną strzelaniną i porwaniem oraz dwuosobowym "tłumem" gapiów. A że cała rzecz działa się w latach komunizmu (lata 80.), to w 15 minut po powrocie do domu zapukali do mnie, do domu, funkcjonariusze Komendy Głównej MO. Spędziliśmy we trzech, razem z kolegami, kilka godzin na komendzie przy ul. Malczewskiego, gdzie zadbano o to, żebysmy nie czuli się zbyt komfotowo.
No cóż początki bywają trudne.



Potem udało nam się nakręcić jeszcze kilka scen. Jedna z nich we wnętrzu ambasady (na zdjęciu) została nakręcona w atelier fotograficznym domu kultury przy ul. Łazienkowkiej, a druga, bardzo spektakularna, to scena treningu funkcjonariuszy sił specjalnych, jednostki powołanej do zwalczaniu terroryzmu. To oni właśnie mieli uwolnić ambasadora. Na zdjęciu powyżej moi koledzy z liceum St. Batorego oraz koledzy z podwórka, a na poniższym koleżanka z harcerstwa oraz...ja.

Film nigdy nie został przeze mnie zmontowany. Wywołane rolki z taśmą filmową, zawierającą rzeczone obrazy wylądowały w kartonie na wiele lat.
Jednak ziarno filmowej fascynacji ruchomym obrazem zostało rzucone w żyzną ziemię mojej wyobraźni:)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz